I się zaczęło……
5 czerwca pojawiły się pierwsze wymioty. Nie brałam sobie ich bardzo poważnie do serca ponieważ kilka dni temu zaczęłam stosować aloes jako terapię na detoks całego organizmu. Po kilku dniach jego stosowania miały niby wystąpić wymioty jako skutek oczyszczania organizmu z wszelkich toksyn. Po dwóch dniach złego samopoczucia i ciągłych wymiotów postanowiłam jednak wezwać karetkę. Kolejnego dnia miałam wyznaczony pierwszy termin naświetlania w Gliwicach na Cyber Knife, musiałam jednak jechać do szpitala do Rzeszowa bo w tym stanie nie dojechałabym do Gliwic ani nie zrobiono by mi zabiegu. Zostawiono mnie w szpitalu na obserwacji, wydawało się, że będę tam kilka dni, wypuszczą mnie i pojadę na kolejny termin wyznaczony w Gliwicach na kolejne naświetlanie. Jednak tak nie było …. było ze mną coraz gorzej, byłam coraz słabsza. Do tego doszły bardzo ostre bóle kręgosłupa, które były nie do zniesienia, wydawało się, że mój kręgosłup się rozszczepi. Nie mogłam przesunąć się nawet centymetra, leżałam skulona w nogach w połowie łóżka.
Początkowo był przy mnie brat żeby pomagać mi w ciągu dnia w obsłudze, nie przypuszczaliśmy nawet, że mój stan będzie tak ciężki, że spędzę w szpitalu miesiąc i będę wymagać stałej opieki. Guzy w głowie krwawiły coraz bardziej, lekarze nie mogli tego zatrzymać. Co kilka dni robiono mi badania kontrolne: rezonans magnetyczny i tomografię. Po tygodniu guzy tak się rozeszły, że zaczęły uciskać na nerwy słuchu i wzroku. Całkowicie utraciłam słuch i wzrok na jedno oko, drugie było bardzo słabe, nie rozpoznawałam twarzy. Zaczęły się ataki padaczkowe i bóle głowy nie do zniesienia. Przykładaliśmy non stop zimne okłady z lodu, włączaliśmy wiatraki aby ochłodzić głowę, ciągle byłam przy masce z tlenem aby się dotleniać.
Było źle….czułam się jak warzywo. Nie byłam w stanie się porozumiewać, nic nie słyszałam, nie mogłam się poruszać, wstać z łóżka a do tego doszły problemy z wypróżnianiem. W moim stanie podniesienie się na łóżku było cudem. Wszystko na nie …..
Podczas ataku padaczki czułam, że jest mi już wszytko jedno, że nie wytrzymam ciśnienia w głowie i tego co się ze mną dzieje, świadomie czułam jak moje ciało się trzęsie a głowa nie wytrzymuje. Najgorsze było to, że nie mogłam mieć nikogo przy sobie podczas nocy. Mogłam tylko dzwonić po siostrę na dyżurze. Psychicznie mnie to niszczyło, byłam zupełnie bezradna, pozostawiona sobie. Pielęgniarki nie zawsze przychodziły czy zrobiły to o co prosiłam. Musiałam czasami sama przejść atak w nocy jakoś sobie radząc. Brat zawsze przed wyjściem o 22.00 przygotowywał mi wszystko abym miała pod ręką : mokre ręczniki, wiatrak, tlen, wodę, gazetę do wachlowania, nasmarowywał mi plecy żeby jakoś dotrwać do rana. I tak przez cały miesiąc od 7.00 rano do 16.00 czuwała przy mnie mama a od 16.00 do 22.00 czuwał przy mnie brat. Ja tylko leżałam jak kłoda czekając poprawy.
Lekarze rozkładali ręce, że nie są w stanie doprowadzić mnie do stanu, który pozwoliłby mi pojechać do Gliwic na naświetlanie. Rozważany był helikopter i karetka, jednak obydwie wersje były tak ryzykowne, że mogłabym ich nie przeżyć. Lekarze postanowili skonsultować to z lekarzem z drugiego szpitala w Rzeszowie z onkologii, który mnie wcześniej prowadził. Ledwo żywą przewieziono mnie na ul. Szopena do szpitala, lekarz zaproponował radioterapię całej głowy ale zaznaczył, że na 50% daje mi szansę, że ją przeżyję. Wyboru leczenia nie było za wielkiego….
Między czasie zadzwoniła do męża pani doktor z Warszawy zapytać czy dojadę na kolejną dawkę immunoterapii i zapytać czy jestem już po zabiegu Cyber Knife. Mąż wyjaśnił co się dzieje, że jestem w szpitalu i w jakim stanie. Pani doktor natychmiast zaproponowała wdrożenie odpowiednich leków aby zatrzymać krwawienie i powiększanie się guzów. Brat Staszek zaraz po telefonie wsiadł w samochód i pojechał po leki do Warszawy.Jeszcze tego samego dnia na własną rękę rodzina podała mi tabletki. Na drugi dzień efekty już były widoczne, stan polepszał się z dnia na dzień, wyniki tomografii również pokazywały poprawę. Wreszcie wszyscy zaczęli patrzeć z nadzieją, że jakoś z tego wyjdę. Zaczęłam powoli się rehabilitować. wstawać z łóżka i powoli chodzić. Wydawało mi się , że już nie stanę na nogi tak byłam słaba.
Miałam nadzieję, że jak tylko wyjdę ze szpitala to od razu pojadę do Gliwic na pierwsze naświetlania, jednak mocno się rozczarowałam. Okazało się, że lekarz prowadzący z Rzeszowa nie poinformował mojej pani doktor o tym na jakim jestem etapie i ona się wycofała z kontrolowania mojej sytuacji. Nie zarezerwowała nowych terminów bo uznała, że nie jestem zainteresowana leczeniem. Musiałam wrócić ze szpitala do domu i czekać na nowy termin. Pojechałam do siostry bo tam mogłam mieć odpowiednią opiekę.