Do Gliwic pojechałam z bratem Grzegorzem 16 sierpnia 2018r.. Byliśmy już o 7.00 aby się nie spóźnić i być na czas jak lekarz nam zalecił. Poszliśmy do pierwszej rejestracji i chwile w niej stojąc dowiedzieliśmy się, że to nie ta rejestracja, zostaliśmy odesłani do innej. W drugiej rejestracji kolejna kolejka nie miała końca. Wyczekaliśmy swoją kolei i znowu zostaliśmy odesłani do kolejnej już związanej z pierwszorazowym wywiadem i skompletowaniem całej dokumentacji.
Czekaliśmy ok 2 godzin a wywiad był na tyle długi, że w trakcie pani pozwoliła nam wyjść coś zjeść. Po tej wizycie musieliśmy znów odczekać kolejna kolejkę wyczekując numeru, na który pani zaprowadziła nas na górę w kolejną kolejkę do lekarza. Ludzi było bardzo dużo, godzina ok 12.00. Brat postanowił się zdrzemnąć w samochodzie bo był bardzo zmęczony a ja niestrudzenie pełna siły i emocji czekałam na wizytę rozmawiając z różnymi osobami.
Między czasie widziałam ludzi, którzy byli w trakcie chemii lub radioterapii. Widok był straszny. Kobiety poparzone i w chustkach to widok codzienny tutaj a dla mnie nowy. Widząc to jednak ciągle miałam przeświadczenie, że mnie to ominie, że nie będzie mnie to dotyczyć.
Przyszła wreszcie nasza kolej, choć to już był koniec kolejki. Okazało się, że czekaliśmy tak długo na lekarza, który operował. Po dokładnej analizie mojej sytuacji i zbadaniu mnie zaproponował immunoterapię. Po usłyszeniu tego werdyktu serce zaczyna bić pełne nadziei i wdzięczności. Lekarz zaproponował możliwość leczenia w Gliwicach lecz ze wzgl. na odległość zasugerował aby leczyć się bliżej miejsca zamieszkania.
Wyjechaliśmy ok 16 .00 ze szpitala ale zadowoleni. Wracając do domu wstąpiliśmy do Łagiewnik aby podziękować Miłosiernemu Bogu za opiekę.