Naświetlania CyberKnife


Choroba / środa, 14 sierpień 2019

18 lipca nadszedł czas wyjazdu do Gliwic. Mieliśmy umówioną karetkę na ten czas. Pojechałam z mamą a za nami samochodem pojechał brat Staszek. Mieliśmy być dzień przed naświetlaniem. Dotarliśmy do szpitala w Knurowie. Okazało się, że na oddziale w ogóle nie ma pacjentów i w pięcioosobowej sali będę sama. Pomimo tego miałam zostać sama. Znowu miałam stres jak to będzie, nadal nie słyszę, nie widzę i nie mogę sama się poruszać. Z pobytem mamy nie było wiadomo, gdzie mamy ją ulokować. Kuzyn zaproponował nam mieszkanie ale ok 20 km od szpitala, jak mama miałaby dojeżdżać codziennie taki kawał i jeszcze żeby być od samego rana do późnego wieczora ? Wszystko to nie wyglądało za dobrze. Na szczęście okazało się, że jest jedna sala dwuosobowa i pani pielęgniarka uznała, że w tym stanie powinnam mieć opiekuna i pozwoli mamie zostać ze mną w niej. Nigdy to się nie zdarza ale wyjątkowo nam to się udało. Odetchnęłam z ulgą bo moja psychika już nie mogła znieść tych ciągłych przeciwności i utrudnień.

Naświetlania były ustawiona co dwa, trzy dni. Karetka zawoziła mnie i czekała na zakończenie zabiegu i zabierała mnie z powrotem. Pierwsze naświetlanie trwało najdłużej, 45min. Miałam założoną maskę, przybitą do stołu. Zbawienne było dla mnie to, że moje oczy mogły być otwarte podczas naświetlania. Podczas każdego seansu omawiałam koronkę do Bożego Miłosierdzia aby odwrócić myśli od tego co się dzieje. Zabieg jest bezbolesny ale sam fakt przybicia do stołu i dociśnięcia tak, że milimetra nie można się ruszyć paraliżowało mnie. Już po pierwszym naświetlaniu odczułam zmianę, moje uszy zaczęły odbierać dźwięki, czułam jakby szpilka delikatnie przebiła moje uszy. Wreszcie miałam nadzieję, że coś się zmienia. Z każdym naświetlaniem było widać różnicę. Moje uszy zaczęły odbierać coraz więcej. Zaczęło to być potem trochę uciążliwe ponieważ odbierały każdy najmniejszy szelest tak głośno, że trudno było to znieść. Głosy były zniekształcone a w głowie wszystko się kotłowało. Podczas pobytu w szpitalu towarzyszyły nam ogromne upały, nie mogłam włączać wiatraka aby mnie ochłodził bo szum był nie do zniesienia. Miałam wybór albo chłodzić się z ogromnym szumem w głowie albo cierpieć w ciszy.
Dwutygodniowy pobyt w szpitalu był męczący ponieważ poza krótkimi zabiegami nie miałąm co robić. Mogłyśmy tylko siedzieć i czekać. Upały nie pozwalały na spacery. Jedynie dzięki temu, że lepiej widziałam na jedno oko mogłam czytać gazety. Telewizora nie mogłam oglądać bo nie słyszałam ani nie mogłam do nikogo dzwonić przez telefon. Patrzenie w ścianę było do znudzenia. ile mogłam to spałam. Dzięki nicnierobieniu organizm zmuszony był do regeneracji.
Jedzenie szpitalne było okropne, musiałyśmy czasami zamawiać obiady na dowóz a czasami jedzenie przywoziła nam kuzyna żona, ponieważ mieszkają oni ok 15km od szpitala. Często nas odwiedzali więc miałyśmy jakieś urozmaicenie.
Między czasie otrzymałam wiadomość, że zaraz po zakończeniu naświetlań mam przyjechać do Warszawy aby lekarze mogli ustalić mój dalszy plan leczenia. I tak 31 lipca wyjechaliśmy z Knurowa prosto do Warszawy. Przyjechał po nas brat Staszek i zaraz po ostatnim naświetlaniu ruszyliśmy w trasę. Nie wiedziałam czy dam radę pokonać taką trasę ale okazało się, że mój stan był już na tyle dobry, że przejechaliśmy bez problemu. Po drodze wstąpiliśmy na Jasną Górę. Postanowiliśmy przejść na nogach z parkingu do kaplicy. To było moje pierwsze tak dalekie przejście ponieważ do tej pory poruszałam się tylko na wózku. Udało mi się dojść pod sam obraz Matki Bożej ale zakwasy pozostały przez kolejne dni.


W Warszawie zakwaterowaliśmy się w hotelu do następnego dnia. Z rana mieliśmy spotkać się z lekarzem. Lekarz przyjął nas ale okazało się, że badania o które prosiliśmy w Knurowie nie zostały wykonane i musieliśmy je zrobić jeszcze raz w Warszawie. Wiązało się to z długim czekaniem na wyniki i ponowną wizytą z lekarzem. Po długim oczekiwaniu lekarz przyjął nas i poświęcił sporo czasu. Przypisał odpowiednie leki i mogliśmy wracać do domu. Tym razem moje leczenie miało opierać się o tabletki a nie kroplówki. Na wizytę kontrolną mam wstawić się początkiem października z badaniami rezonansu magnetycznego.
Wróciłam do domu z myślą, że powoli będę wracać do siebie. Pierwsze dwa dni upłynęły w miarę w spokoju ale trzeci dzień już tak dał mi popalić, że wpadłam w panikę.
Mąż nie wiedział w co ręce wsadzić, z rana trójka dzieci do przebrania, do nakarmienia do obsługi, śniadanie, klientki, zakupy, do lekarza po recepty, ciągle ktoś dzwonił i przychodził a o obiedzie można było zapomnieć nie mówiąc o tym, że mną to już w ogóle nie miał się kto zając i nie było jak się w ciszy położyć. O 18.00 postanowiliśmy zadzwonić do rodziców żeby mnie zabrali do siebie wraz z Miłoszem. I znów moje serce się kroiło zostawiając dzieci…. z płaczem wyjechałam z domu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *