Czas na oddziale noworodkowym wykorzystałam maksymalnie więc musiałam być przewieziona na kolejny oddział neurochirurgiczny. Niestety warunki były o wiele gorsze i już nie byłam sama na sali ale z trojgiem innych osób. Tutaj już nie było dyskusji z nikim i możliwości aby ktokolwiek mógł ze mną zostać nawet na noc. Myśl o tym była straszna… ponieważ wiatrak przez ostatnie dni był niczym do lodowatych okładów na czoło, które ktoś musiał mi robić. Podczas ataku nie byłam w stanie ruszyć ręką, cokolwiek widzieć ma oczy nie mówiąc o robieniu okładu czy przyniesieniu sobie zimnej wody. Ataki były w dzień i w nocy więc opieka musiała być przy mnie non stop. Mąż prosił ordynatora oddziału o możliwość zostania ze mną tłumacząc w jak ciężkim stanie jestem ale żadne argumenty go nie przekonały. Musiałam zostać sama….. jedna starsza pani, która była w tej sali ze mną zaoferowała swoją pomoc, że będzie mi okłady robić. Sama była starsza i chora ale widząc co się dzieje nie mogła przejść obojętnie. Trochę dało mi to otuchy, że jednak będzie jakaś pomoc. Jedynie do czego mężowi udało się przekonać ordynatora to to, żeby przenieść mnie na OIOM. Po godzinie wyjechano z moim łóżkiem na kolejną salę, gdzie znajdowały się osoby na prawdę poważnie chore.
Wydawało nam się, że tutaj będę pod stałą opieką ale niestety się zawiodłam. OIOM wcale nie oznaczał intensywnej opieki. Pielęgniarki przychodziły ale nie było tam dyżuru choć jednej, która cały czas miałaby oko na wszystkich. Mieliśmy jedynie przyciski dzięki, którym mogliśmy wzywać personel. Niestety w moim przypadku w ogóle to się nie sprawdzało. W trakcie ataku ja nie mogłam kompletnie nic zrobić. Okłady robiłam z zamkniętymi oczami rozlewając wokoło wodę o ile byłam w stanie w ogóle coś robić. A o przycisku to mogłam zapomnieć żeby w ogóle go znaleźć i przycisnąć. Mąż na noc zakładał mi barierki na łóżko, abym nie spadła tak jak kiedyś w nocy podczas snu. Oczekiwanie i nadzieja trwały a o operacji nadal nic nie było wiadomo, obiecywano mi cały czas, że już już zaraz będzie robiona.
21 czerwca 2018r.
Wiele już nie pamiętam co się wokół mnie działo, pamiętam tylko przez mgłę , w środku nocy lub nad ranem ruch kilku osób wokół mnie oraz, że podstawiono mi tzw. kaczkę bym się wypróżniła przed operacją. I tyle …..
Nie wiem kiedy się obudziłam, nie pamiętam wiele kto przy mnie był, jaki to był dzień w sumie to nic nie wiem. Z relacji wszystkich okazało się, że miałam padaczkę i to przyśpieszyło decyzję o natychmiastowej operacji.
Powoli doszłam do tego, że jestem po operacji. Miałam operacje na otwartej czaszce na mózgu, bardzo poważna sprawa i niebezpieczna, grożąca różnymi niedowładami kończyn, afasją, czy nawet takimi o których nikt by nawet nie pomyślał. Byłam strasznie głodna. Zjadałam wszystko co kto mi przyniósł, jedzenie szpitalne było tylko przegryzką. Tak duże łaknienie spowodowane było sterydami, które cały czas dostawałam.
Cieszyliśmy się, że operacja się udała, i że już jestem po wszystkim. Choć jak potem się okazało, lekarz chirurg, który mnie operował zasugerował, że jego zdaniem, to co operował nie wyglądało na oponiaka ale na czerniaka….
Nikt mi o tym nie powiedział. Wszyscy zostawili sobie tą wiadomość dla siebie czekając na potwierdzenie wyników badania hispatologicznego guza. Po operacji ciągle byłam podpięta pod kroplówki, pielęgniarki tylko zmieniały butelki nade mną. Na cały dzień miałam zaplanowane dawki leków. Byłam przykuta do łóżka, sama nie byłam w stanie zrobić kroka. Gojąca się rana po cesarce i rana po operacji na głowie dały się we znaki. Mama woziła mnie do toalety na wózku. Czas bardzo się dłużył w szpitalu, nadal byłam na OIOMie. Moja pamięć była bardzo okrojona, nie byłam w stanie zapamiętać tego co dzień wcześniej się działo oraz tego kiedy urodziłam Miłosza. Mama musiała mi zapisać na kartce bo jakbym nie wytężała umysłu i tak nie byłam w stanie sobie tego przypomnieć. Po dwóch, trzech dniach przeniesiono mnie na normalną salę wśród pacjentów na oddziale. Byłam tam z trzema paniami, z którymi juz można było porozmawiać i czas szybciej leciał. Byłam tam około 5 dni i wypuszczono mnie do domu.